Wysłuchałem książki Houston, mamy problem! Katarzyny Grocholi. Napisanej w konwencji
korpo-show-biznesowej nowomowy przeplatanej przekleństwami, neurotycznymi
wstawkami obdarzonego talentem bohatera – bezrobotnego (do czasu) operatora
filmowego. Traktującej o problemach męsko-damskich charakterystycznych dla
pokolenia trzydziestolatków w przededniu kariery lub porażki osobistej… Jakoś
tak...
Fabuła jak fabuła. Wciąga (lektor się sprawdził). Momentami irytuje.
Zwłaszcza kiedy autorka pozbawia bohatera życiowej intuicji. W sytuacjach, w
których los podsuwa mu fanty z główną wygraną w loterii życia, a on pozostaje
ślepy i głuchy przez swoje rozdygotanie emocjonalne, dziecinną zapiekłość, nieumiejętność
odsiewania rzeczy ważnych od błahych.
Koniec książki to mdły happy end. Taki filmowy… Wstałem od
komputera z ulgą, której towarzyszyło przekorne stwierdzenie:
- W życiu tak się nie darzy.
Ale ja nie o tym. Zafrapowało mnie patrzenie na świat
jak na kadr filmowy czy fotograficzny. Genialny opis filmu zmontowanego przez
bohatera o lipie, drzewie rosnącym przed jego domem… Uderzające spojrzenia na banalne
– zdawało by się – codzienne sytuacje. Czasem babskie, gdy autorka rozwodzi się
nad wnętrzami mieszkań, czasem męskie… Malarskie opisy, syntetyczne, które nie
nużą, jak rozwlekłe i przynudzające opisy krajobrazu Niemna Elizy Orzeszkowej w
przymusowej lekturze szkolnej Nad Niemnem…
Wyobraźnia we mnie zabuzowała. Owa lipa w szadzi
przywołała obrazy starego lasu wzdłuż serpentyn drogi do Biłgoraja.
Pokrytego gęstym szronem. I obrazy Jeziora Lucieńskiego skutego grudniowym mrozem,
okolonego ścianą sosen oblepionych szadzią, która tak ostro kontrastowała z
pozbawionym chmur niebem… Widoki, które wywoływały uczucie ciepła, mimo mrozu
wokół…
Uświadomiłem sobie, że też tak postrzegam świat.
Kadrami. Spacer bez aparatu fotograficznego to nie spacer. To nuda. Spacer w towarzystwie
antycznego cyfrowego Kodaka, potem nieco nowocześniejszego Colpixa, potem Sony’aka
(amatorskiej lustrzanki – wymiana obiektywów zawsze mnie irytowała w gorących
sytuacjach), w końcu obecnego kompakta Lumixa FZ1000 ma w sobie coś z
obietnicy przygody… Nie chcę być jej bohaterem. Wolę obserwować. Nie muszę
robić profesjonalnych zdjęć, w dodatku powalających artyzmem. Nawet się na to
nie silę. Zdjęcia mają po prostu oddać stan ducha, emocje, wrażenia, w końcu
filozoficzne podejście do świata. Który całością i każdym swoim szczegółem
potrafi przykuć uwagę. Wystarczy tylko odpowiednie światło, pora dnia, nasycenie
powietrza mgłą, dźwięki otoczenia, nastrój… właściwa chwila we właściwym
miejscu… niezawodny aparat… zdarzenie trwające mgnienie oka, akurat w chwili
uwolnienia migawki… szczęście i przypadek…
Książka okazała się niebanalnym poradnikiem
fotograficznym.
Ilustracją wpisu zamki Jury
Krakowsko-Częstochowskiej w Bobolicach, Mirowie, Olsztynie pod Częstochową, Siewierzu, i pałace w Pławniowicach
i Przyszowicach na Górnym Śląsku.
Zamek w Bobolicach
został odrestaurowany w sposób budzący kontrowersje w środowisku konserwatorów
zabytków. Dzisiaj jest w nim hotel. Jedni twierdzą, że powinien pozostać w
stanie malowniczej ruiny, inni popierają przywrócenie mu właściwości użytkowych…
Nie mam zdania. Wolę jednak zabytki żyjące, a nie martwe.
|
Zamek w Bobolicach po renowacji |
Ruiny zamku w Mirowie
zostały poddane rekonstrukcji, której celem jest zabezpieczenie obiektu przed
całkowitym zawaleniem. Tam, gdzie się dało, zostały odbudowane pomieszczenia użytkowe
dla muzeum i obsługi turystycznej… Fascynuje roślinność kserotermiczna na
skałkach i pod murami zamczyska. Zwłaszcza egzotyczne – zdawałoby się –
skalniaki. Od Mirowa na południe wiedzie szlak pieszy między urokliwymi
skałkami.
|
Widok spod zamku w Mirowie |
|
Zamek w Mirowie |
|
Zamek w Mirowie |
|
Mirów |
|
Temat na zdjęcie i obraz |
|
Podolsztyńskie skałki |
|
Warownia kazimierzowska |
|
Kościół parafii Jana Chrzciciela w Olsztynie pod Częstochową |
|
Widok spod spichlerza |
|
Gospodyni zaprasza |
|
Spod okapu |
|
Znad talerza z pierogami |
|
Promocji nie jedno na imię |
|
Mieszkańcy ogródka |
|
Jeść się chce |
Zamek Siewierski
był siedzibą księstwa siewierskiego. To w czasach, kiedy księstwami stawały się
terytoria wielkości średniego powiatu. Zwykle niewystarczające do utrzymania
takiego obiektu obronnego. Zbudowany z wypalanej cegły, zespojonej zaprawą
wapienną, na sztucznym usypisku, którym zasypano bagno w zakolu Czarnej Przemszy,
popadł w ruinę na dobre po zakończeniu wojen napoleońskich. Dzisiaj renowacja
polega na zabezpieczeniu ruin. Skutkiem powolnego osuwania się nasypu ściany zamczyska zaczęły się rozstępować. Po wzmocnieniu podstawy plombami
i palami geotechnicznymi próbowano odbudowywać część ścian. Okazało
się, że zastąpienie zapraw wapiennych cementem nie posłużyło samym cegłom. Cement
nie sprzyja odparowaniu wilgoci ze struktury cegły. Przez to ulega ona
rozwarstwieniu pod wpływem mrozu i przesuszania. To, co odbudowano w latach
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, rozsypuje się dzisiaj szybciej niż
wielowiekowe mury. Przewodnik, który nas oprowadzał po ruinach, zasypał nas mnóstwem
szczegółów technicznych. Okazało się, że uczestniczy w pracach renowacyjnych
z osobistej pasji.
|
Przewodnik ma zawsze coś do powiedzenia |
Pałac w Pławniowicach
został wzniesiony przez rodzinę Ballestremów z północnych Włoch. W obecnym
kształcie został wybudowany pod koniec XIX wieku. Naprzeciwko dziedzińca pałacowego
stoi pomnik Giowanniego Babtista Angelo von Ballestem di Castellengo,
protoplasty śląskiej gałęzi Ballestremów. Napisy upamiętniające tę postać
zostały skute i straszą szarymi liniami nie dających się odczytać wierszy. Wokół jest
park, w którym dominują metasekwoje (co za olbrzymy), rosną platany, miłorząb, lipy, dęby,
cyprysy, czarne sosny. Pod niektórymi drzewami cierpnie skóra. Wyschnięte konary
grożą upadkiem... Wzdłuż ogrodu wiedzie szlak Kanału Gliwickiego.
|
Dom kawalerów |
|
Pałac od strony wejścia |
|
Dziedziniec zewnętrzny |
|
Pałac i czarna sosna |
|
Dziedziniec wewnętrzny |
|
Widok spod pomnika pierwszego śląskiego Ballestrema. |
|
Pałac i metasekwoja |
|
W parku |
|
Czasem nie pałac jest najważniejszy na zdjęciu |
|
Gwarek |
|
Kanał Gliwicki |
|
Widok znad muru |
Przyszowice zobaczyliśmy
przypadkiem. Właścicielka pensjonatu na pytanie o ciekawostki turystyczne nie miała
żadnych propozycji. Stwierdziła:
- Jest tutaj jakiś pałac, w którym urzęduje sołtys.
Po takiej zachęcie cudem było, że się skusiliśmy na
spacer.
|
Siedziba sołtysa Przyszowic |
|
Herb |
|
Przekrzywiona wieża - na szczęście sprawka perspektywy. |
Co to wszystko ma wspólnego z Houston, mamy problem!? Niewiele. Poza nie dającą się wyrazić
wspólnotą wrażliwych fotografów i operatorów filmowych – patrzeniem na
świat kadrami wypełnionymi treścią. Okazuje się, że fotografowanie i filmowanie
ma w sobie coś z pisania literatury pięknej. Bez wrażliwości fotografującego
czy filmującego obraz pozostaje bezduszną inwentaryzacją banału.