1.
Wpadła mi w ręce książka prof. Zbigniewa Chojnowskiego „Od biografii do recepcji – Ernst Wiechert, Konstanty I. Gałczyński, Zbigniew Herbert na Warmii i Mazurach”. Przeczytałem ją dla pierwszego wrażenia jednym tchem, przebijając się przez naukową terminologię z Wielkim Słownikiem Języka Polskiego pod ręką (kolejne doświadczenie w obcowaniu z polonistyczną literaturą naukową nasyconą setkami słów i terminów obcych językowi potocznemu).
Pierwszym zaskoczeniem słowo „recepcja” w tytule.
Trawestując definicję konia z pierwszych wydań „Nowych Aten” Benedykta Chmielowskiego z XVIII wieku, mających ambicje encyklopedyczne, mógłbym określić „recepcję” słowami:
- Recepcja jaka jest, każdy widzi.
Tymczasem drugie znaczenie recepcji za Słownikiem Języka Polskiego to na przykład „przyjmowanie lub przyswajanie sobie czegoś”, a za Słownikiem Terminów Literackich to „przyjęcie, odbiór dzieła literackiego przez publiczność i jego funkcjonowanie w różnych kręgach odbiorców. Na recepcję wpływa wartość dzieła, oczekiwania czytelnicze, a także sytuacja zewnętrzna, ekonomiczna i społeczna. Recepcja jest procesem indywidualnym i zbiorowym. Zainteresowanie tym procesem rozwinęło się w XX w. w związku ze zjawiskami kultury masowej. Zajmuje się tymi sprawami socjologia literatury.”
Bez
słowników języka polskiego więc ani rusz, bo w tekście więcej jeszcze bardziej wyrafinowanych
pułapek.
Teraz ślęczę nad książką dla bogactwa faktów, a także wymienianych osób, z częścią których miałem do czynienia w przeszłości.
Lektura prowadzi do zaskakujących wniosków.
Niewielu czytało i czyta prozę Ernsta Wiecherta dosłownie. Większość czytelników i recenzentów usiłowało lub usiłuje odczytywać jej przesłania przez pryzmat własnych poglądów politycznych, ideowych czy przekonań religijnych, przypisując Ernstowi Wiechertowi intencje, których on sam zapewne sobie nie uświadamiał.
Podobnie z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim. Niewielu czytało i czyta poezję Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego dosłownie, bez przypisywania jego mazurskiej twórczości intencji, do których on sam zapewne by się nie przyznał.
O Zbigniewie Herbercie się nie zająknę. Próbując czytać wyznania pana Cogito, doznawałem czegoś na kształt déjà vu. Wcześniej podobne wrażenia towarzyszyły zakazanym w stanie wojennym lekturom Czesława Miłosza. Miłosz poprzedził „Umysł zniewolony” poniekąd autoironiczną w zamyśle (jak się wydaje) sentencją starego rabina:
- On ma wielką rację (moralną – mój wtręt w odniesieniu do Herberta), ale to racja cokolwiek podejrzana.
Zresztą do czasu, gdy profesor użyczył mi a potem sprezentował książkę, nie wiedziałem nawet, że Herbert udzielał się w olsztyńskim środowisku literackim, póki nie zaczęto przypisywać cech regionalizmu jego w gruncie rzeczy uniwersalnej i ponadczasowej twórczości.
2.
Wiechert pisał o świecie, którego doświadczył i który przetworzył literacko, kierując się własnym światopoglądem i własnymi przekonaniami. Był niemieckim Mazurem z pokolenia na pokolenie ukształtowanym przez Puszczę Jańsborską. Po lekturze „Dzieci Jerominów” myślę nawet, że czuł się najpierw Mazurem ewangelikiem, a potem Niemcem.
Jego poczucie niemieckości można by porównać z poczuciem polskości Klemensa Augusta Popławskiego, autora „Ludzi dnia wczorajszego”, najpierw polskojęzycznego Warmiaka katolika, a zaraz potem Polaka. Obydwaj, tłumacząc wyniki plebiscytu na Warmii i Mazurach, postawili diagnozę przynależności narodowej, której poczucie można by zilustrować prostą odpowiedzią na pytanie „Kim jesteś?”. Zwykle brzmiała:
- Jam tutejszy, panie.
Obydwaj pisarze w podobny sposób tłumaczyli historyczny kontekst tej odpowiedzi. Polską zwierzchność nad Warmią i Mazurami sprawowali zazwyczaj poddani państwa zakonnego, potem księstwa pruskiego po sekularyzacji. Polska utraciła tę umowną zwierzchność, uwalniając księstwo pruskie z zależności lennej, i przestała mieć jakikolwiek wpływ na Warmiaków i Mazurów w okresie królestwa pruskiego i cesarstwa Rzeszy Niemieckiej.
Czujący się Polakami Warmiacy i Mazurzy żyli od wieków w innym porządku ustrojowym, mając tuż za granicą państwo, które się dopiero odradzało, a które przed zaborami było państwem, z którego się uciekało z powodu prawnie i mentalnie usankcjonowanej nieludzkiej pańszczyzny, powszechnego analfabetyzmu pierwotnego i wtórnego, zacofania ekonomicznego i anarchii wynikającej ze słabości feudalnych instytucji państwowych.
Pańszczyznę w Polsce zniesiono ostatecznie dopiero w latach trzydziestych XX wieku w drodze ustawy uchwalonej 20 marca 1931 r. o likwidacji stosunków żelarskich na Spiszu (Dz. U. RP, nr 37, poz. 288). Do tego czasu tolerowano jej ostatnie przejawy na Spiszu i Orawie.
Co więcej - świadomość narodowa Niemców rodziła się na przełomie XVIII i XIX wieku pod wpływem filozoficznych rozważań urodzonego w Morągu Johanna Gotfrieda von Herdera, zapoczątkowanych w Królewcu i kontynuowanych w Weimarze. Jego poglądy stanowiły ideowe spoiwo rodzącej się nowoczesnej państwowości niemieckiej i były wdrażane w życie za pomocą systemu powszechnej edukacji nadzorowanej przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, najpierw królewskie, potem cesarskie. Podporządkowanie edukacji temu ministerstwu świadczyło o wadze, jaką przywiązywali królowie Prus i cesarze Niemiec do edukacyjnego kształtowania postaw narodowych i obywatelskich mieszkańców Rzeszy.
Powszechna, nie tylko szlachecka, świadomość narodowa Polaków natomiast budziła się dopiero w II połowie XIX wieku pod wpływem rewolucyjnych ruchów emancypacyjnych, najpierw w wielkomiejskich środowiskach robotniczych, później w wyemancypowanych środowiskach wiejskich w okresie poprzedzającym wybuch pierwszej wojny światowej, w trakcie tej wojny i podczas wojny z bolszewikami.
3.
Gałczyński, w przeciwieństwie do Wiecherta, był li tylko sezonowym Mazurem, którego uwiódł niesamowity krajobraz Jeziora Nidzkiego i nastrój puszczy odartej po 1945 roku z ciągłości historycznej. Pisał o Mazurach (krainie) widzianej z perspektywy Prania, będąc pod urokiem Jańsborskiej Puszczy wylewającej się z brzegów na Jezioro Nidzkie. Przypuszczalnie Gałczyński nie odróżniał Mazur od Warmii, stąd tytuł „Kroniki olsztyńskie” dla poetyckiej epopei mazurskiego Jeziora Nidzkiego. Przypuszczam też, że miał mgliste pojęcie (jeśli w ogóle) o dramacie Mazurów przyznających się do polskich korzeni. Dlatego w jego poezji brak odniesienia do ludzkich perypetii. Zresztą – w moim odczuciu – Gałczyński był poetą uniwersalnym, kosmopolitycznym, głęboko zakorzenionym w spuściźnie klasycznej literatury greckiej i rzymskiej. Bawił się słowem, tworząc błyskotliwe skojarzenia i pisząc z jednakową swadą i polotem zarówno o sprawach przyziemnych jak i ponadczasowych. Kanony narzuconego Polakom, obcego mentalnie, sowieckiego socrealizmu go tłamsiły, aczkolwiek dla świętego spokoju, po personalnym ataku Adama Ważyka, krytyka literackiego, popełnił kilka panegiryków na cześć socjalistycznej szczęśliwości i ku pośmiertnej czci towarzysza Soso. Stąd zapewne jeden z powodów, oprócz motywacji natury zdrowotnej, ucieczki do Prania.
O Mazurach próbował natomiast pisać Igor Newerly w kontekście exodusu Polaków na ziemie odzyskane ciężko doświadczonych przez okupantów najpierw sowieckich, potem niemieckich i na powrót sowieckich, których wygnano ze wschodnich rubieży II Rzeczypospolitej Polskiej, i w kontekście ich zderzenia z polskojęzycznymi autochtonami, którzy ocaleli z gehenny zgotowanej przez krasnoarmiejców w 1945 roku. Niemniej jego historie spisane w końcowych fragmentach „Za Opiwardą, za siódmą rzeką” słabo przekonują, zwłaszcza w kontekście nieudanych inicjatyw podejmowanych przez jego przyjaciela, Karola Małłka, (próba stworzenia Uniwersytetu Ludowego w Rudziskach Pasymskich w celu integracji autochtonów z napływowymi), storpedowanych przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego i jego zbrojne ramię UBP. Newerly, mimo pisarskiej biegłości, nie uniknął autocenzury, którą ułagodził cenzorów z Mysiej (książkę wydano w 1985 roku).
4.
Środowisko warszawskiej bohemy w latach pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych traktowało mieszkańców Mazur i Warmii z poczuciem
intelektualnej wyższości, zderzając się z ludźmi gwarzącymi „archaiczną i okaleczoną
niemieckimi wtrętami” polszczyzną. Nieznajomość tutejszych osiągnięć
kulturalnych i naukowych była i jest poniekąd nadal uderzająca.
Immanuel Kant kojarzy się wyłącznie z Królewcem, nie z Gołdapią, ani nie z jego wybitnymi uczniami organizującymi życie naukowe, gospodarcze, polityczne, społeczne i wyznaniowe na Warmii i Mazurach. Prawdopodobnie Immanuel Kant wywierał wpływ na rozważania Herdera z Morąga o narodzie.
Mało kto słyszał o nobliście Emilu von Behringu, lekarzu, absolwencie gimnazjum w Olsztynku pod zarządem wybitnego historyka Prus Wschodnich, Maxa Teoeppena, przyjaciela Wojciecha Kętrzyńskiego, którego aresztowano za przemyt broni dla powstańców styczniowych.
Ernsta Wiecherta z Piersławka odkryto tak naprawdę w latach siedemdziesiątych dzięki staraniom Andrzeja Wakara prowadzącego wydawnictwo Pojezierze i wybitnych tłumaczy, lecz to odkrycie natury regionalnej nie ogólnopolskiej.
Maxa Prussa, kapitana sterowca Hindenburg, który uległ widowiskowej katastrofie w USA w 1937, mało kto kojarzy ze Zgonem nad Jeziorem Mokrym.
Współtwórca „Roty” z Marią Konopnicką, feministką w wieloletnim „zakazanym” związku z inną kobietą - Feliks Nowowiejski, barczewiak i butryniak (z racji rodzinnych koligacji), od urodzenia posługujący się językiem niemieckim, był kojarzony najpierw z niemiecką i austro-węgierską aktywnością muzyczną. Dopiero przed wybuchem I wojny światowej stał się z przekonania warmińskim Polakiem. Wtedy też opanował język polski.
Mikołaj Kopernik to z urodzenia toruński mieszczanin, prawdopodobnie o śląskich korzeniach (ojciec) i westfalskich (matka), kosmopolita z racji studiów na uczelniach w Krakowie, Bolonii, Padwie, gdzie posługiwał się językiem polskim i włoskim, łaciną i greką.
Z racji urodzenia i jako obywatel Warmii w granicach państwa zakonnego posługiwał się językiem niemieckim.
Niewątpliwie był poddanym króla polskiego, mającego jakiś wpływ na wybór biskupów Warmii (wskazywano kandydatów „miłych królowi”), a jednocześnie był poddanym Wielkiego Mistrza z racji jego bezpośredniej politycznej (władczej) zwierzchności nad Warmią. To drugie podporządkowanie miało realny decydujący charakter.
Faktem jest, że jeszcze Fryderyk II, król Prus, uważał Kopernika za Polaka. Dopiero w epoce rozbiorów zaczęli Niemcy przypisywać Kopernikowi swoją przynależność narodową.
Czy czuł się Polakiem? Nie mam śmiałości, by wyrazić jednoznaczną opinię. W tyle głowy pobrzmiewa kultowy tekst z „Seksmisji” Juliusza Machulskiego:
- Nieprawda, Kopernik była kobietą.
To kwintesencja sporu o przynależność plemienną Mikołaja Kopernika.
Stryj Kopernika, Łukasz Watzenrode, biskup warmiński o korzeniach westfalskich, zarządzał wiarą na Warmii i Mazurach po namaszczeniu go na następcę (przy sprzeciwie króla polskiego) przez biskupa Mikołaja Tungena, Prusa z urodzenia, któremu nie w smak była zwierzchność odległego krakowskiego tronu. Co ciekawe podbici przez zakon krzyżacki Prusowie brali zwykle stronę Krzyżaków w wojnach toczonych z Polską do czasu sekularyzacji państwa zakonnego…
Można by tak długo…
5.
Summa summarum na Mazurach i Warmii rodziło się i działało mnóstwo wybitnych osobistości z rodowodami niemieckimi, walońskimi, staropruskimi, czeskimi, hanzeatyckimi, szwedzkimi, litewskimi, polskimi (w tym: wielkopolskimi, mazowieckimi, podlaskimi, kurpiowskimi, śląskimi et caetera)... Tylko nasza wiedza o mieszkańcach okazała się ułomna i taką nadal jest. Wszystko przez to, że na siłę próbujemy udowadniać polskość Warmii i Mazur w prymitywnym plemiennym znaczeniu tego słowa, lekceważąc kosmopolityczny, wielowyznaniowy i wielonarodowy skład tutejszej ludności na przestrzeni wieków. To w takim historycznym tyglu rodziła się lokalna odrębność Warmiaków i Mazurów, która zwiędła po 1945 roku. Nie dziwi więc traktowanie po II wojnie ocalałych Warmiaków i Mazurów jak mieszkańców, których należało oświecić polskim „krużgankiem” (proszę nie wytykać i nie poprawiać) oświaty, chociaż byli i są spadkobiercami osiągnięć na miarę naukowych i cywilizacyjnych przewrotów (w końcu przecież spadkobiercami dzieł Kopernika, Kanta, Herdera, Behringa na przykład).
6.
Wracając zaś do recepcji twórczości Wiecherta i Gałczyńskiego w kontekście regionalizmu Warmii i Mazur, warto zauważyć, że byli czytani przez pryzmat polemik toczonych na gruncie sporów ideowych i politycznych narzuconych przez system sowiecki demokraturom ludowym po 1945 roku.
Rzucają się w oczy totalne rozbieżności w ocenie twórczości Wiecherta. Tępiono go za niemiecki wschodniopruski rodowód; tolerowano za nieśmiały intelektualny sprzeciw wobec hitleryzmu, który mimo tej nieśmiałości zawiódł go do konzentrationslager w Buchenwaldzie; ceniono za antyfaszyzm i religijność; krytykowano za zainteresowanie przejawami faszyzmu w pierwszym okresie twórczości; lekceważono z powodu literackiego sielskiego obrazu Mazur opisywanego ewangelickim kancjonalnym językiem; wytykano mu brak jakichkolwiek pierwiastków ideologii marksistowsko-leninowskiej w twórczości (celowali w tym krytycy z NRD, dawnej sowieckiej strefy okupacyjnej)…
Jak to się czyta w „Od biografii do recepcji…”, nieobce staje się uczucie mętliku. Całe szczęście, że „Dzieci Jerominów” czytałem bez tej podbudowy ideologicznej, aczkolwiek język przetłumaczonej powieści (anachroniczny w moim odczuciu) irytował.
Nie czytałem oryginału. Moja bierna w istocie znajomość języka niemieckiego przydawała się bardziej do czytania publikacji techniczno-naukowych a mniej do kontemplowania twórczości literackiej.
Kronika olsztyńska jest natomiast wyrazem pierwotnej fascynacji Gałczyńskiego wyjątkową przyrodą Puszczy Jańsborskiej nad Jeziorem Nidzkim. Napisał ją w 1950 roku niesiony bezbłędnym natchnieniem (w rękopisie odnotowano minimum minimorum poprawek).
Czegoś podobnego, z perspektywy pierwszoklasisty na pierwszych wakacjach, doznałem, trafiwszy do Borowskiego Lasu nieopodal Sorkwit. To zauroczenie było tak silne, że od tamtej pory wakacje spędzone poza Warmią i Mazurami były nie do pomyślenia.
Mimo oczywistej fascynacji samą przyrodą, której można było ulec wszędzie tam, gdzie woda czysta, trawa zielona a powietrze pachnące, usiłowano przypisać „Kronice olsztyńskiej” rys ideowej przemiany regionu po 1945 roku i próbowano nadać jej charakter regionalnego hymnu. Utwór miał dowodzić zerwania z tradycją Mazur i Warmii utożsamianą wyłącznie z pruskim militaryzmem. Miał też dowodzić powrotu rzekomej macierzy na tereny wysterylizowane z polskości. Propagandyści lat pięćdziesiątych nie zauważali, że elementy tej polskości były tutaj od wieków, lecz państwo polskie przez te wieki traktowało Warmię i Mazury jako wyłączną domenę żywiołu niemieckiego – nawet po pierwszym hołdzie lennym, po którym królewska macierz nie zastąpiła przecież krzyżackich urzędników polskimi.
Nie podejmę się streszczenia drobiazgowej analizy recepcji
twórczości Wiecherta i Gałczyńskiego dokonanej przez prof. Zbigniewa
Chojnowskiego. Bogactwo źródeł przytoczonych w książce tak wielkie, że trzeba
by wykroczyć poza ramy i ograniczenia bloga. Zainteresowanych odsyłam więc do samej
książki.
Cóż! Podsumowując muszę przyznać, że tekst „Od biografii do recepcji…” Zbigniewa Chojnowskiego daje intelektualnego kopa i uczy od nowa pokory w odczytywaniu współczesnej historii Warmii i Mazur z przedwojennych i powojennych źródeł.