Przeczytałem Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak autorstwa Anny Kamińskiej. Jednym tchem. I wpadłem w zamyślenie. Poczułem się tak, jakbym, uwielbiając las, oczekiwał akceptacji ze strony tegoż lasu. Na którą trzeba bardzo bardzo zasłużyć. W przypadku bohaterki książki to las zdawał się oczekiwać akceptacji z jej strony. I ją miał. Bezwarunkowo.
Przeczytajcie sami. Bo ja nie potrafię zrecenzować tej
książki tak, aby dać właściwe świadectwo tej niezwykłej postaci. W
której zogniskowały się wszystkie genialne przebłyski zsumowanego intelektu krakowskiej
inteligencji. Zamiast więc
własnej opinii – zestaw wybranych fragmentów przybliżających tę niezwykłą
postać polskiego humanizmu, polskiej nauki i polskiej kultury w jednym.
O facetach z pobłażaniem
„Nie ma sensu być
w życiu zazdrosną o facetów – to też mi tłumaczyła.
O facetach mówiła, że to worek z plemnikami na dwóch nogach, który ma
dotrzeć do jak największej liczby kobiet, by przedłużyć gatunek. I to, że
on zdradza, nie ma nic wspólnego z psychiką, z emocjami,
z relacją, z więzią, z działaniem z premedytacją. To nie
jest tak, że faceci są źli, oni taką mają biologię. Prawdziwa samica dba
o to, by samiec ją chronił, wracał i dostarczał żywności oraz dawał
poczucie bezpieczeństwa.
Uważała jednak, że faceta można
oswoić, i to absolutnie każdego tygrysa. Jak facet uważa się za
najważniejszego na świecie i ma do ciebie o coś pretensję, to
przyznaj mu rację, nawet gdy absolutnie jej nie ma. Powiedz: Kochanie, ależ
oczywiście! I zobaczysz, jaki on będzie szczęśliwy – tłumaczyła.
Zanalizuj czyjeś wzorce zachowania – mówiła, i działaj tak, jakby
ktoś tego oczekiwał. To, że on myśli, że wygrał, niech sobie myśli, ty wiesz,
kto ma rację. I zobaczysz – będziesz miała to, co będziesz chciała.
Jak ktoś ma ochotę być z kimś i pozna instrukcję obsługi, to potem
czerpie ogromną radość z oswojenia tygrysa.”
O sarnach, bohaterkach jej doktoratu
„Stadko moich saren, które
wychowałam na butelce i potem przez wiele lat chodziłam z nimi po
lesie – wspominała – któregoś dnia wykazywało objawy przepłoszenia,
strachu i nie chciało wyjść na uprawę leśną, żeby się paść. I ja
zaczęłam iść w kierunku młodnika, bo tam się te zwierzęta patrzyły
z uszami postawionymi i zjeżonymi kuperkami, widać, że coś tam bardzo
groźnego w tym młodniku jest. Przeszłam mniej więcej połowę drogi tej
otwartej przestrzeni i zastopowało mnie, bo usłyszałam za sobą chóralne
szczekanie pełne grozy, więc się odwróciłam i co zobaczyłam? (...) Pięć
moich sarenek stało na sztywno wyprostowanych nóżkach, patrzyło na mnie
i wołało do mnie tym szczekaniem: nie idź tam, nie idź tam, tam jest
śmierć! Przyznam się szczerze, że osłupiałam, po czym jednak poszłam. I co
się okazało. W tym młodniku były świeże ślady przejścia rysia. Weszłam
głębiej w gąszcz i znalazłam kał rysia, i on rzeczywiście był ciepły,
bo przyłożyłam rękę. Co to znaczyło? Znaczyło, że wdarł się do zagrody
drapieżnik, sarny go zauważyły, , uciekły i były spłoszone i co
zobaczyły? Matkę idącą nieświadomie na pewną śmierć, trzeba ją ostrzec,
i dla mnie, przyznam się szczerze, ten dzień był przełomowym dniem.
Przekroczyłam granicę, która dzieli świat człowieka od świata zwierząt. Gdyby
nas od zwierząt oddzielała szyba, mur nie do przebicia, zwierzęta by się mną
nie przejęły. My jesteśmy sarny, ona jest człowiek, co ona nas obchodzi? Jeżeli
one mnie ostrzegły (...), oznaczało to tylko i wyłącznie jedno: jesteś
członkiem naszego stada, nie chcemy, by zdarzyła ci się krzywda. Przyznam się
szczerze, że przeżywałam to zdarzenie przez wiele dni i właściwie dzisiaj,
jak myślę o tym, miękkie ciepło na sercu odczuwam. Jest to dowód, jak
można by się zaprzyjaźnić ze światem dzikich zwierząt”.
O obronie
Puszczy Białowieskiej
„To była najlepsza Rada
Naukowa, jaką pamiętam – przyznaje Janusz Korbel, członek rady. –
Simona nie zgadzała się na żadną ingerencję naukowo-badawczą w puszczy.
Żadnego nawiercania drzew i łapania zwierząt w potrzaski. Za jej
czasów Puszcza Białowieska była rewelacyjnie chroniona. Nikt nigdy wcześniej
ani chyba później nie stanął tak kategorycznie w obronie nienaruszalności
przyrody Białowieskiego Parku Narodowego jak Simona.”
O pokrętnej etyce myśliwych
„Wszyscy jesteśmy potomkami
minionych pokoleń. Niektórzy z nas chlubią się przodkami zasłużonymi dla
kraju, o których przetrwała dobra pamięć. (...) Przyjemnie też pogrzać się
w cieple sławy. Nie lubię tej roli i nigdy w niej nie występuję.
Przyjechałam więc z innego powodu.
Od ludzi noszących wielkie
nazwisko wymaga się, by nie przynosili wstydu. Uważam, że to za mało. Jeśli
przyznajemy się do wielkich czynów naszych antenatów, musimy też wiedzieć, co
w ich postępowaniu było naganne i czego złe następstwa działają do
dziś. Naszym obowiązkiem, wypływającym ze wspólnoty nazwiska i więzów
krwi, jest to zło naprawić. Szczególnym łącznikiem pomiędzy Juliuszem, Wincentym Polem
i mną jest łowiectwo. Mam jednak określone zdanie na temat zabijania
dzikich zwierząt, oparte nie tylko na emocjach, lecz także na faktach
naukowych.
Rozpatrując polowania od strony
etycznej, uważam, że zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki było i jest
niegodne człowieka cywilizowanego. Mam pod ręką garść wspomnień łowieckich
różnych – nawet wspaniałych autorów – i wszystkie budzą wstręt
swoją obłudą i okrucieństwem. Obłudą, bo panowie udają, że kochają
przyrodę, a zwierzęta szczególnie, a okrucieństwem, bo po zachwytach:
«jaki on silny i śliczny» zawsze następuje scena mordu niewinnej ofiary.
(...)
Poglądy na myślistwo Pola
i Juliusza Kossaka potępiam. Jako ludzie wrażliwi: artyści, apologeci
przyrody, musieli sobie zdawać sprawę z niemoralności zabijania dla
rozrywki, z całej brzydoty towarzyszącej łowom. Stworzyli więc
nieprawdziwy, estetyczny, wręcz piękny mit szlachetnych łowów, jako miłej
i godziwej rozrywki. (...) Jestem absolutnie przeciwna zabijaniu jako
rozrywce w poetycznej otoczce łowieckich mitów. (...) Taka dzika gęś
zawarła małżeństwo na całe życie, a teraz jej partner leży martwy. Siada
więc w pobliżu, mimo strachu przed człowiekiem, i rozpacza
w głos. Prawie nigdy nie zdarza się, by już kiedykolwiek połączyła się
w parę z jakimś samcem. I na to wszystko spokojnie patrzy
wrażliwy artysta. Nie tylko patrzy, on jest sprawcą bólu i cierpienia.
Człowiek subtelny, czujący przyrodę i z nią współczujący, nie zniesie
widoku polowania. To widok nieestetyczny”.
Sięgamy po książkę Petera Wohlebbena o Duchowym życiu zwierząt, okrzykniętą międzynarodowym objawieniem, gdy pod ręką mamy twórczość Simony Kossak.
Przemawiającą do wyobraźni o wiele dosadniej. Mającą swoje źródło w
odkryciach naukowych i osobistych przeżyciach najwybitniejszej - moim zdaniem - humanistki wśród
polskich biologów ostatniego stulecia. Simona powinna być dzisiaj ikoną obrońców najważniejszej części polskiego dziedzictwa narodowego – ojczystej
Przyrody.