Od kilku dni czytam „Ludzi dnia wczorajszego”
Augusta Klemensa Popławskiego, którą dostałem od Pauliny Popławskiej. Jestem pod wrażeniem. Zaczynam chyba dogłębniej rozumieć przyczyny swojego zauroczenia Warmią Pasłęki, Łyny, Omulwi i Kośny. To nie będzie jedyny wpis o tej książce. Bo to chyba najważniejsza pozycja z mojej podręcznej biblioteczki o tych terenach. Co ważne - spisana przez "tutejszego" Augusta Popławskiego a nie przyjezdnego Melchiora Wańkowicza, który prześliznął się jeno po temacie, nadrabiając brak czucia wielowątkowym wielosłowiem.
O klęsce plebiscytowej napisał tak.
„Plebiscyt – jakie to proste! Niech (…) sami
mieszkańcy wypowiedzą swoją wolę. I demokratycznie, i sprawiedliwie, a jednak u
podstawy takiej decyzji leży przeświadczenie, że ludność potrafi się
wypowiedzieć, że posiada ukształtowaną świadomość przynależności narodowej.
Tymczasem samo założenie było na Warmii błędem. Na Warmii, w całej długiej
historii, nie było nigdy żadnej chłopskiej świadomości narodowej. Nie było i
być nie mogło! Każdy winien był o tym wiedzieć, każdy, kto posiadał historyczną
znajomość prawdy. Lecz tej niezbędnej historycznej wiedzy nie posiadano
wówczas, a może i decydenci nie posiadają jej do dziś (…).
Tutejsi wiedzieli zawsze, że nie są Niemcami (…). Ale nie być Niemcem nie oznacza wcale, iż jest się Polakiem! To nie to samo. Można nie być Niemcem i nie być jeszcze Polakiem, można tkwić w średniowieczu, ba – w czasach plemiennych (…). Na Warmii zabrakło okresu, w którym chłop czuby się współgospodarzem własnego kraju, zabrakło całego wieku dziewiętnastego (…). Warmia stanowiła zbyt mały kraik, by ukształtować własne warstwy społeczne. Przetrwało tylko chłopstwo i robotnicy (…). Polska Warmia to tylko lud (…) o silnej więzi grupowej, lecz nie narodowej. I właśnie ta silna więź grupowa istniała i było poczucie odrębności wobec Niemców – ale nic poza tym.
Tutejsi wiedzieli zawsze, że nie są Niemcami (…). Ale nie być Niemcem nie oznacza wcale, iż jest się Polakiem! To nie to samo. Można nie być Niemcem i nie być jeszcze Polakiem, można tkwić w średniowieczu, ba – w czasach plemiennych (…). Na Warmii zabrakło okresu, w którym chłop czuby się współgospodarzem własnego kraju, zabrakło całego wieku dziewiętnastego (…). Warmia stanowiła zbyt mały kraik, by ukształtować własne warstwy społeczne. Przetrwało tylko chłopstwo i robotnicy (…). Polska Warmia to tylko lud (…) o silnej więzi grupowej, lecz nie narodowej. I właśnie ta silna więź grupowa istniała i było poczucie odrębności wobec Niemców – ale nic poza tym.
Gdy w Polsce międzywojennej pytano chłopa z
Polesia, co on za jeden, odpowiadał niezmiennie: „ Ja, panoczku, tutejszy!”.
Otóż i Warmia była takim Polesiem! Było to zbiorowisko chłopów, które zastygło
w połowie siedemnastego wieku i tak sobie trwało (…). Przyjść do nich z pytaniem
„Chcecie Polski czy Niemiec?” było absurdem, bo większość tutejszych nie znała Polski,
niewiele o niej słyszała i nigdy nie wiedziała, jaka ta Polska jest (…).
Na
Warmii nie było nigdy oddolnej władzy polskiej. Była tylko zwierzchność króla,
a ten nie troszczył się mowę chłopów. A gdy nadszedł czas budzenia się
świadomości narodowej wśród chłopstwa, zabrakło tu polskiej inteligencji,
polskiego urzędnika, polskiego przedstawiciela władzy, a więc jakiejkolwiek
rzeczy świadczącej o przetrwaniu zbiorowej pamięci narodu. Jedyne, co było – to
zadawniona „tutejszość” (…) obyczaje (…) chłopskie, język (…) gwara warmińska,
religia katolicka (…) Wszystko to zostało przywiezione razem z taborami
osadniczymi w drugiej połowie XIV wieku – i jak zostało przywiezione, tak
zastygło, mimo dopływu świeżej krwi w okresie kolonizacji uzupełniającej (…).”
Podobną diagnozę postawił Ernst Wiechert w
„Dzieciach Jerominów”. Pisał o swoich krajanach z Puszczy Piskiej:
„Mężczyźni i kobiety z Sowirogu przysłuchiwali
się w milczeniu, co też oni (plebiscytowi emisariusze) mówili o świetnej
przeszłości i o czym usiłowali ich przekonać z zadrukowanych papierków. A byli
tak milczący, że wymownych wysłanników z wolna ogarniał niepokój, a kiedy
wreszcie opuszczali domy i wieś, kiwali tylko głowami, nie wiedząc co się
właściwie dzieje czy dziać będzie (…). Dla tych małych, nędznych wiosek dotąd
nie rozpadł się w gruncie rzeczy stary porządek świata. Że dla nich ciągle
jeszcze cesarz siedział na niewidzialnym tronie. A jeśli nie cesarz, to
odwieczny, przez Boga zaszczepiony w ich duszę obraz króla, któremu ślubowali
wierność. Króla, który ich przez stulecia gnębił i obdzierał (…) brał co chciał
ale przecie czuwał nad nimi jak surowy ojciec, a teraz popadł w nieszczęście,
tak jak oni mogą popaść w nieszczęście przez pożar lub nieurodzaj. Jeśli nawet
myśleli o sąsiednim państwie, to niewiele o nim wiedzieli.”
Nie wiem, czym plebiscyt był dla naszych ojców
– z pewnością tragedią. Ojcowie, chociaż przegrali, znajdowali jednak pocieszenie,
bo nie przegrali samotnie i pozostali w środowisku, które im zaufało. Synowie
pokutowali samotnie, umierali w obozach koncentracyjnych, a ci, co przeżyli,
nie powrócili do dawnego środowiska, bo przestało istnieć.”
Przez tysiące lat
Warmia i Mazury były terenem plemiennych przypływów i odpływów. Najpierw
myśliwi za ustępującym lodowcem; po nich przybysze praktykujący prymitywne
rolnictwo i osadnictwo: przedstawiciele kultur ceramiki sznurowej, amfor
kulistych, wielbarskiej, przeworskiej, bogaczewskiej…. Potem Celtowie, Goci,
Germanie, Jaćwingowie, Prusowie podzieleni na kilkanaście plemion; handlujący z
Bizancjum, z Sasami, Frankonami, Alemanami; koegzystujący z Wikingami,
plemionami ugrofińskimi i Słowianami… Jeszcze potem Warmiacy i Mazurzy na fali
przypływu w okresie tworzenia i rozwoju diecezji warmińskiej w strukturze
państwa zakonnego i odpływu skutkiem tragicznych wydarzeń II wojny światowej…
Wędrówka ludów w czasie i przestrzeni…
Z punktu widzenia
mieszkańców tych okolic, pamiętających czasy rozcięte cezurą II wojny, nie da
się jednak tej części historii oceniać w kontekście filozoficznego panta
rhei.
To jedno zdjęcie tablicy poświęconej mieszkańcom Przykopu, zabitym 21 stycznia 1945 roku przez czerwonoarmistów gwardyjskiego korpusu kawalerii generała Nikołaja Oślikowskiego, mówi wszystko. Ich nazwiska pojawiają się na kartach "Ludzi dnia wczorajszego".
Nie ośmielę się więc napisać jakiejkolwiek
recenzji. Nie byłbym obiektywny. Czytając bowiem, widzę przed oczami wszystkie
kąty Plusk, Butryn, Przykopu, Nowej Wsi…, awatary postaci, stąpających po polnych
drogach, między drzewami puszczy napiwodzko-ramuckiej, brodzących po płyciznach Marózki,
Łyny, Plusznego, Jeziora Łańskiego, Kośna, przemykających między domami,
po których zostały tylko zakrzaczone fundamenty...
Zanurzam się więc w karty „Ludzi dnia
wczorajszego”, odkrywając na nowo moją enklawę rozciągniętą między Stawigudą,
Niborkiem (Nidzicą), Jedwabnem, Pasymiem, Purdą, Olsztynem, Tomaszkowem.
To chyba najważniejsza książka traktująca o
tych okolicach, jaka do tej pory wpadła mi w ręce. Napisana przez „tutejszego”
autobiografia jest o wiele bardziej frapująca niż „Życie pasterza” Jamesa
Rebanksa. Może dlatego, że zanurzona w nieprawdopodobnie pokręconej historii pogranicza polsko-krzyżackiego,
polsko-książecego, polsko-pruskiego, w końcu polsko-niemieckiego, ciążącej na
naszych losach od czasu brzemiennej w skutki decyzji księcia Konrada
Mazowieckiego.
Budzi skojarzenia i nastroje podobne tym, które
towarzyszyły mi podczas czytania „Zakrętasów” Heleny Piotrowskiej.
Może jednak to nie jest książka tylko o "Ludziach dnia wczorajszego"?
Może jednak to nie jest książka tylko o "Ludziach dnia wczorajszego"?
Od lewej: Martyna Gołaszewska, Cornelia Engelke, Paulina Popławska, Paweł Popławski, Łucja Mache, Helena Piotrowska - współcześni Warmiacy. |