Okładka oryginału |
Joanna Szydłowska (UW-M) jak zwykle niezawodna. Poleciła książkę Joanny Wilengowskiej „Król Warmii i Saturna”. Kupiłem e-booka. To najszybsza forma dostępu, chociaż pozbawia możliwości uzyskania autografu.
Okładka e-booka |
Przeczytałem prawie na bezdechu. Chciałem napisać coś w rodzaju recenzji. Uświadomiłem sobie jednak:
- Emocji się nie recenzuje!
Książka zbyt osobista. Niczym wielogodzinna sesja u psychologa...
I to dojmujące wrażenie… snu, którego obrazy coraz bardziej rozmyte, zamglone, znikające niczym kultowy „Znikający punkt” z 1971 roku. Wiwisekcja Warmii rozbitej o ścianę 1945 roku i już nie pozbieranej. Bez znieczulenia. Orzechowo wymownym symbolem.
- To se ne vrati – myślę z nostalgią sezonowego Warmiaka. Korzeni tutaj nie zapuszczę.
Przeżyłem schyłek PRL rozpoczęty wydarzeniami marcowymi 1968 i „braterską” inwazją na Czechosłowację, zakończony przewrotem ustrojowym.
Teraz oglądam świat na technologicznym wirażu. Informatyka i sztuczna inteligencja nadają życiu nowy sens, nieznany wcześniejszym pokoleniom. Nie ma w nim miejsca na rozpamiętywanie przeszłości. Rządzi nami technologia oparta na teorii względności, fizyce kwantowej i ujarzmionym matematycznie chaosie, uświadamiając boleśnie, że nic nie jest nam dane na zawsze, że nic nie jest stabilne, że doświadczenia dziadków i rodziców nie przystają do przyspieszającego tempa egzystencji.
Życie przypomina coraz bardziej niekończące się rodeo, atakując
skrajnymi emocjami, coraz krótszymi epokami historycznymi, do których nie
sposób się przystosować.
Nie wiem nawet, czy rozumiem emocje autorki. Są gęste. Ciążą niczym głaz. Owszem, próbuje się uśmiechać, lecz… przez łzy.
Jedno, co z nią podzielam, to zachwyt Naturą pogranicza Warmii i Mazur.
Przyroda jest obiektywnie piękna i wywołuje wspólnotę wrażeń, bez względu na pochodzenie i plemienną tożsamość obserwatorów.
Gałczyński też tego doznał, pisząc Kroniki Olsztyńskie w Praniu,
lecz przecież nie utożsamił się z Mazurami Ernsta Wiecherta. Pozostał nieczuły
na bogactwo kultury i nauki Prus Wschodnich, konsekwentnie dezawuowane po 1945
roku.
To niełatwa lektura.
Inna niż „Ludzie dnia wczorajszego” Augusta Klemensa Popławskiego, z którym poczułem emocjonalną tożsamość.
Inna też niż „Zakrętasy” Heleny Piotrowskiej o Górkle na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.
Kobiety widzą świat inaczej. W subtelnej złożoności obcej męskim obserwatorom.
Tylko tyle i aż tyle o książce autorki, jednej z kilkuset osób, które podczas spisu powszechnego w 2023 roku zadeklarowały narodowość warmińską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz