Miłoszówka w Krasnogrudzie |
Czesław Miłosz pasuje do każdego piedestału.
W Praniu |
Żaden piedestał nie pasuje do Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Miłosza widzę na postumencie godnym Adama Mickiewicza z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie.
Gałczyński siedzący na pniaku z bosymi nogami w trawie,
zwrócony ku Jezioru Nidzkiemu, w towarzystwie słuchaczy jego poezji to brat łata. Kompan do wędrówki kajakowej. Nie nadaje się na postać
z wzniosłego pomnika.
W Krasnogrudzie |
Literatura Miłosza epatuje przenikliwością, głębią, doniosłością;
wszystkim tym, co wydaje się istotne. A jednak „Zniewolony Umysł” czytałem (aczkolwiek z fascynacją towarzyszącą
lekturze dzieł zakazanych) z narastającym niepokojem podobnym do odczuć starego
Żyda ze szmoncesowego dowcipu cytowanego we wstępie do tej książki. W pewnej
chwili przyszła mi do głowy konstatacja:
- On ma wielką rację, ale to racja cokolwiek podejrzana.
Miłosz zdawał się okazywać zwykłemu zjadaczowi chleba swoją
przewagę intelektualną.
Gęś się zieleni w zieleni |
Gałczyński niczego nie udowadniał. Składał słowa w wiersze z
biegłością motyla trzepoczącego na słońcu, nadając każdej błahostce ulotne
piękno. Po czytaniu często czuję lekkość bytu.
Jezioro Hołny |
Miłosz o sprawach najprostszych, także w „Piesku przydrożnym”,
mówił z patosem. Jakby chciał udzielać życiowych porad.
Gałczyński bawił się słowem. Jego skojarzenia, często
prowadzące na manowce, nadawały się równie dobrze do Zielonej Gęsi jak i do
cyrku Monty Pythona.
Miłosza czyta się z nieznośną powagą.
Z Gałczyńskim mi często do śmiechu albo krotochwili.
Miłosz świetnie znajdował się w świecie korporacji.
Gałczyński był wyznawcą poglądu, że człowieka stworzono do
odpoczynku. O swojej pracy urzędniczej, jeśli się taka trafiała, wypowiedział
słowa, pod którymi i ja się podpisuję:
„ Jeden kretyn pisze
biuletyn, drugi kretyn czyta biuletyn.”
Jezioro Nidzkie |
Miłosz pięknie zdiagnozował powojenny socjalizm z punktu
widzenia pisarza uwikłanego w kanony socrealizmu.
Gałczyński niczego nie diagnozował. Czuł tylko, że jest w czarnej d… (każdy może wypełnić kropki literami według własnego uznania, przyjmując za
punkt wyjścia rozważania o ludzkiej budowie albo o naturze Wszechświata).
Co zresztą przypłacił przedwczesną śmiercią.
Cóż. Zapewne ciągle czuł się
motylem po napisaniu epitafium „Na śmierć
motyla przejechanego przez ciężarowy samochód”:
- „Niepoważny stosunek
do życia/figla ci w końcu wypłatał/nadmiar kolorów, brak idei/zawsze się kończą
wstydem/i są wekslem bez pokrycia/mój ty Niprzypiąłniprzyłatał!”
Czyż to nie zasługa pochodzenia społecznego? Czyż ich pisarskie
losy nie są dowodem słuszności tezy Karola Marksa o bycie kształtującym
świadomość?
W Miłoszówce |
Miłosz wyszedł ze środowiska dworskiego, przesiąkniętego
tradycjami szlacheckimi. Na frontonie dworku w Krasnogrudzie, należącego przed
II wojną światową do Kunatów, z których wywodziła się mama Miłosza, dzisiaj siedziby
Międzynarodowego Centrum Dialogu a zarazem muzeum Miłosza, widnieje
pretensjonalny napis:
„Bieda temu kto
wyrusza i nie powraca…”.
Tekst anachroniczny w świecie skurczonym do niewielkiej sfery
oplątanej Internetem, przekształconym do rozmiarów globalnej wioski, z
zanikającymi granicami, gdzie wszystko jest w zasięgu ręki.
Gałczyńskiego ukształtowała robotnicza warszawska Wola,
okolice ulicy Towarowej, a potem knajpy i kawiarnie przedwojennego Śródmieścia.
Chwytał życie w lot. Był daleki od jakiegokolwiek zadęcia. Nie zamierzał
poprawiać świata, kształtować narodowych losów. Żył chwilą, a swoje życie
zamieniał w nieobliczalne widowisko. Nawet wtedy, gdy kiblował w niemieckich stalagach,
pętał się na powojennej emigracji, siedział w krakowskiej kamienicy dla
literatów…
We wnętrzach Miłoszówki |
Krasnogruda była uporządkowanym światem. Dworek schludny, park
wokół urządzony, gospodarstwo zadbane. W tym otoczeniu wszystko było jakieś
takie poukładane. Jak twórczość Miłosza. W końcu człowiek doświadcza znużenia.
Bo ileż można rozpamiętywać wrażenia znad Jeziora Hołny, które kajakiem
opłyniesz w godzinę a poznasz w dzień. Nawet chwile, mimo upływu czasu, zdają się podobne do siebie.
Jezioro Nidzkie |
Pranie Gałczyńskiego było prymitywne, nieumeblowane,
zamglone, zasnute niedomówionymi klimatami. Za to symfoniczne – wystarczyło stanąć
na krawędzi skarpy i gapić się na panoramę Jeziora Nidzkiego. W takim otoczeniu
Gałczyńskiemu łatwo przychodziło pisanie o rzeczach wielkich. Jednak nie tracił naturalnej
skłonności do błyskotliwych skojarzeń.
Lilia w jeziorze Hołny |
Miłoszowy jesion |
Krasnogruda to świat przez szybę. Jedno z siedlisk wielkiej poukładanej literatury.
Jezioro Nidzkie |
Pranie to mój świat. Dotykalny. Naznaczony stosunkiem
emocjonalnym. Znany z perspektywy kajaka i pieszej wędrówki z „Kroniką Olsztyńską” pod pachą.
Wszystkiego dobrego w 2019 roku, Piotrek |
Ciepła osobista opowieść i ciekawe zestawienie dwóch światów, choć ze środka jednego z nich.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Od kilku dni dusiło mnie, żeby coś napisać na ten temat niebanalnie. Jak człowieka dusi, to w końcu człowiek musi, bo inaczej się udusi. Serdeczności, Piotrek.
Usuń