O Gałczyńskiego obijam się co jakiś czas. Dzisiaj zajrzałem do Nieborowa. W pałacowych wnętrzach natknąłem się na głowę Niobe. I od razu skojarzenie:
- Był tutaj? No był.
Na widok głowy będącej rzymskim duplikatem
starogreckiej rzeźby Niobe, w której uwieczniono cierpienie matki pozbawionej
boskim kaprysem potomstwa, Gałczyński wpadł w twórcze ADHD. Łaził po parku i
pałacowych wnętrzach niczym lunatyk. Zrywał się przed świtem do pisania. Dawał
się we znaki innym gościom.
„Właśniem
pod taką lampą siedział w Nieborowie,
w
twarz Niobe zapatrzony, Niobe z Nieborowa.
Zacząłem
w Nieborowie po pokojach brodzić
i
od Niobe odchodzić, i znów do niej schodzić.
A
wtedy Niobe twarz zaczęła jaśnieć (…)
I
wtedym twarz jej poznał. I krzyknął jak dziecko (…).
Kustosz
rano mnie znalazł jak nad matki grobem
z
twarzą w dłoniach nad tym marmurem Niobe (…)”
Podczas pobytu w Nieborowie w jednym poemacie,
czerpiąc (ponoć) z zasad łączenia niezależnych form sztuki w jedność, wyrażonych przez
Nietzchego i dedykowanych Wagnerowi, zawarł muzykę Beethowena i grecką
tragedię, upchnął (środkami poetyckimi) okupacyjne reminiscencje
i niepewność własnego losu w „wyzwolonej” Polsce, w której twórcom narzucono prymitywne
kanony socrealu i kazano rzeźbić, malować, opisywać, przedstawiać postacie
wesolutkich robotników, górników, traktorzystek pod troskliwym spojrzeniem
towarzysza Soso, czy szczęśliwych żołnierzy walczących o światowy pokój do
ostatniego żywego wroga. Mimo że wokół panował terror kładący
się mrokiem na ludzi, którzy chcieli powrotu do normalności.
Gałczyński i socreal? Wolna dusza i kajdany totalitarnego
ograniczenia sfer artystycznego życia? To musiało się skończyć ucieczką w
dziedzictwo światowej kultury, poszukiwaniem własnych środków artystycznego
wyrazu, w końcu wypatrzeniem własnego światełka w tunelu, które – chyba –
objawiło mu się tak naprawdę dopiero w Praniu przed końcem nazbyt krótkiego
życia.
Niobe umykała percepcji większości współczesnych mu socrealnych krytyków
literackich. Gałczyński musiał trochę poczekać, zanim dzieło życia zostało
opublikowane w formie broszury. Niobe odstawała od przedwojennych
krotochwil. To była Niobe człowieka dotkniętego traumą wojennego i powojennego
totalitaryzmu. W tych czasach znaleźć w sobie siłę do postrzegania rzeczy
pięknych i do nadawania cierpieniu większego sensu to było coś… nie znajduję słowa, by rzeczy dać właściwą miarę...
Dość o tym, bo do parku trzeba, gdy słońce marcową ziemię ogrzewa.
Ciekawych odsyłam do „Niebezpiecznego poety” Anny Arno, albo do „Niobe
Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego” Marka Jędrycha z Uniwersytetu Marii
Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
A słońce pięknie świeciło tego dnia. Było prawie tak samo, jak w pod
koniec kwietnia, gdy trawniki wokół radziwiłłowskiego
pałacu pokrywają łany kwitnącego mlecza... Więc spacer wokół pałacu... Spacer po
geometrycznym parku, w którym nawet stare drzewa podporządkowano formalistycznym
kanonom barokowych ogrodów francuskich… Wszystko oblane ostrym światłem na tle
nieba bez chmur… Walka z kontrastami…
Platany po obu stronach pałacu robią wrażenie... Podobno nieborowskie
platany to pierwsze egzemplarze, jakie pojawiły się w schyłkowej
Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Pałac przystrojony łaciatymi konarami
ogromnych drzew na tle czystego błękitu – to jest to…
Przemawiają do mnie wątpliwości Ernsta Hansa
Josefa Gombricha wyrażone w jego pisanej i aktualizowanej aż do
śmierci w 2001 roku książce „O sztuce”. Zauważył bowiem, że na przestrzeni
wieków słowo sztuka wielokrotnie
zmieniało znaczenie. W rezultacie skonstatował, że tak naprawdę
przymiotem
sztuki obdarza się każdą rzecz materialną i niematerialną, wykonaną z
takim
mistrzostwem, że zapominamy o celu w jakim została stworzona. Wrażenia
odsuwają utylitarne właściwości przedmiotu na drugi plan. Nieborowski
pałac w
świetle wiosennego słońca, w otoczeniu osiemnastowiecznych drzew, to
właśnie ów przedmiot, którego uroda przeważa nad właściwościami
użytkowymi…
Architektura architekturą, mnie ciągnie jednak do
parku i nad wodę… Pod słońce, pod wiatr marszczący oblicze stawu przystrojonego łanami wyschniętych trzcin, w zakątki pełne kontrastów, ulotnych doznań wypełniających
każdą chwilę, w towarzystwo starych dębów, lip, buków, w cień olch nad
wodą stawów i leniwych cieków przybranych pasemkami zawilców… Między zabudowania
otaczające nieborowskie muzeum, między rzeźby i płaskorzeźby na fragmentach ceglanych
murków wciśnięte w romantyczne zakamarki…
Fotografując staw z młodym łabędziem jeszcze w
szacie utkanej z białych i szarych piór; groblę przygniecioną szpalerem
rozchwierutanych topól i dębów; połamaną wierzbę na usypanej wysepce największego stawu, usłyszałem Szopena... Gałczyński, pisząc Niobe, też czuł obecność
Fryderyka w Nieborowie…
Oglądając kolejny odcinek serialu o ogrodach
świata Jeanna Philipe’a Teysierra, poświęcony tajemniczemu i groteskowemu
ogrodowi w Bomarzo, w północnej części Lazium (Italia, na północ od Rzymu),
założonemu przez renesansowego kondotiera i mecenasa sztuki, wielbiciela
kultury i dziedzictwa Etrusków, Vicino Orsiniego, zwróciłem uwagę na słowa malarza zainspirowanego górskim otoczeniem posiadłości. Powiedział:
- Pejzaż odzwierciedleniem barw i kolorów
duszy...
Pejzaże nieborowskie... cóż... tak się czułem 🙃
Pejzaże nieborowskie... cóż... tak się czułem 🙃
Nieborów trzeciego dnia wiosny 2019... Zdjęcia
warte więcej niż tysiące słów opisu… Nie będę się więc rozwlekał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz