Przeczytałem
Mazura Jerzego Woźniaka. Jednym
tchem. Nie tyle dla wątku walk między agentami niemieckiego i polskiego wywiadu
na pograniczu Polski i Prus Wschodnich w okolicach mi najbliższych, ile dla
odtworzonego z pietyzmem tła tych wydarzeń. To kolejna, obok Na tropach Smętka, książka, w której
podjęto próbę zrozumienia mieszkańców pogranicza mazursko-kurpiowskiego,
poddanych presji dziejowej zawieruchy zapoczątkowanej wybuchem I wojny
światowej i zakończonej przetoczeniem się wojennego walca w 1945 roku. Ów walec
de facto unicestwił pierwotną
społeczność Warmii i Mazur. W okresie międzywojnia cała ta społeczność została przeorana
wynaradawiającymi działaniami najpierw nacjonalistów wielko-niemieckich a potem
hitlerowców. Po wojnie ci, co ocaleli, w ogromnej większości wyemigrowali w
kilku falach do Niemiec, nie mogąc zintegrować się z przesiedleńcami ze wschodu
i południa.
Powojenne
wysiłki, by włączyć Warmiaków i Mazurów w nurt życia kraju, podejmowane przez
Karola Małłka, Emilię Sukertową-Biedrawinę, Marię Zientarę-Malewską i wielu
innych znamienitych przedstawicieli tej społeczności, natrafiły na mur, jeśli
nie wrogości to co najmniej obojętności lokalnych władz i ludzi, którzy
napłynęli z pobliskich Kurpiów, Podlasia czy z terytoriów Polski utraconych na
rzecz Związku Radzieckiego, mających w żywej pamięci przyczynę tego exodusu.
Dzisiaj,
z perspektywy czasu, mam odczucie, iż myślę o społeczności, której już po
prostu nie ma. Jak plemion pruskich podbitych przez Krzyżaków. Pozostał jedynie
sentyment do historycznych pamiątek po ludziach, którzy przez wieki trwali przy
polskości siłą przyzwyczajenia, bez realnego wsparcia królestwa obojga narodów
a potem ledwo co odrodzonej Rzeczypospolitej. Ich poczucie narodowej tożsamości
ewoluowało w historycznym odosobnieniu.
Przykładem
rozdarcia między polskością a niemieckością były losy rodziny Kiwickich z pobliskiego
Dłużka. Ojciec – działacz plebiscytowy; jeden z synów zastrzelony przez
hakatystę z zemsty za propolską działalność ojca; jeden z synów odpowiadający
na pytanie Melchiora Wańkowicza o to, kim jest: – Ich bin ein Deutscher; córka popłakująca po kątach z powodu
wykluczenia z Bund Deutcher Mädel za
propolskie zapatrywania ojca…
Tutaj
nic się nie działo prosto. Tutaj z niezwykłą realnością potwierdzało się obciążone
stygmatem lewicowości dziewiętnastowieczne naukowe spostrzeżenie o
kształtowaniu świadomości przez byt. Wyborowi strony zawsze towarzyszyło
zagrożenie życia, zdrowia lub co najmniej wykluczenie z totalitarnego
społeczeństwa. Wszystko to w kontekście niezwykłego krajobrazu i niepowtarzalnej przyrody.
Owo
zderzenie pogmatwanych, częstokroć tragicznych, ludzkich losów z tłem regionu prowokuje
pytanie, jak to możliwe, by w krainie o tak niebagatelnej urodzie miały miejsce
tak dramatyczne wydarzenia. Na które nie znajduję odpowiedzi.
Dlatego
konsekwentnie nie osądzam i namawiam, by nie przyglądać się bez głębokiej
refleksji demonom przeszłości. Jeszcze bardziej po przeczytaniu Mazura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz