O hipokryzji
w traktowaniu braci mniejszych
Przeczytałem książkę „Hipokryzja – nasze relacje ze zwierzętami” Andrzeja Grzegorza Kruszewicza, doktora nauk weterynaryjnych,
dyrektora warszawskiego ogrodu zoologicznego, z którego publicystyką zetknąłem
się pierwszy raz, oglądając arcyciekawy film o przyrodzie Wisły w granicach Warszawy,
dostępny na stronie Wisły warszawskiej. Autor
wystąpił w roli przewodnika. Ów film oglądam co jakiś czas, zwykle przed
wyjściem nad Wisłę, aby uwrażliwić się na wszelkie przejawy natury w porze
wschodzącego słońca.
Potem dostałem w prezencie jego „Ptaki Polskie od A
do Ż”. Również do niej zaglądam po każdej wycieczce kajakowej, rowerowej lub
pieszej szlakami Warmii i Mazur, żeby ustalić, co uwieczniłem aparatem. I
słucham przy okazji załączonej do książki płyty z nagraniami ptasich
popisów.
Teraz kolejna książka Andrzeja Kruszewicza. OTRZEŹWIAJĄCA.
To pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl po zakończonej lekturze.
Pokazuje hipokryzję wszystkich uczestników sporu dotyczącego sposobu
traktowania zwierząt przez ludzi, a w szerszym kontekście całego środowiska na
Ziemi. Aczkolwiek nie ze wszystkimi stwierdzeniami autora się zgadzam.
Na przykład w sprawie zwalczania epidemii ASF (african swine fever), do której rzekomo przyczyniły
się głównie dziki. Raport NIK dotyczący zwalczania ASF wykazał, że przeszło 3/4
gospodarstw zajmujących się hodowlą trzody chlewnej nie zastosowało żadnych
środków ochronnych przed możliwością zakażenia stad wirusem ASF, a służby
weterynaryjne nie sprawdzały realizacji własnych zaleceń sanitarnych.
Z kolei opracowanie Państwowego Instytutu
Weterynaryjnego w Puławach o rozwoju epidemii ASF w Polsce w latach 2014 – 2017
obarcza główną odpowiedzialnością za
szerzenie się tej epidemii ludzi (nie dziki!), w szczególności: myśliwych porzucających
resztki po oprawieniu upolowanych dzików i pozostawiających padlinę na
nęciskach; hodowców, będących myśliwymi, nie przestrzegających zasad
sanitarnych w swoich gospodarstwach po zejściu z polowania; hodowców pozyskujących
warchlaki z niepewnego źródła i używających karmy niewiadomego pochodzenia; handlowców
i konsumentów porzucających tysiące ton przeterminowanego
jedzenia byle gdzie.
Co więcej – w opracowaniu tym stwierdzono, że dziki
i świnie zostały dotknięte mniej zaraźliwą odmianą wirusa – ASFV, która
rozprzestrzenia się wolniej niż na przykład choroby wywołane przez wirusy CSF
(klasyczny pomór świń) i SVD (choroba pęcherzykowa świń).
U około 15% przebadanych martwych dzików wykryto swoiste
przeciwciała. Zabijając więc masowo dziki, de
facto pozbawiamy ich populację możliwości nabycia ewolucyjnej odporności na
tę odmianę wirusa ASF.
Zagrożenia epidemiologicznego nie wyeliminuje się
eksterminacją polskich dzików. Walka z tym zagrożeniem wymaga zastosowania innych
środków, zwłaszcza w fermach trzody chlewnej, w przemyśle mięsnym, a w końcu u
samych konsumentów, którzy powinni wystrzegać się wyrzucania odpadów
gdziekolwiek i kiedykolwiek im przyjdzie do głowy. Wygląda na to, że zawinili
ludzie, rozstrzelali dziki.
Tyle tytułem polemiki z autorem.A teraz o samej książce.
Książka – dla mnie – odkrywcza. Powinna stać się
podstawową lekturą używaną w nauczaniu o środowisku w polskim systemie
oświatowym. Ludzie są uzależnieni od eksploatacji świata zwierząt i roślin.
Problem w tym, że przerażająca większość z nas, konsumentów, nie widzi związku
między plastrem mięsa, wędliny czy wyrobem garmażeryjnym a zwierzęciem, które
trzeba uśmiercić w celu pozyskania surowca mięsnego; między produktami
pochodzenia roślinnego a koniecznością deforestacji milionów kilometrów
kwadratowych lasów i dżungli pod uprawy zbóż, roślin paszowych, roślin do
produkcji oleju palmowego, kokosowego, do produkcji kawy, kakao, cukru…
Rozczulamy się nad losem udomowionych zwierząt do towarzystwa, ale obojętny
jest nam los mlecznych krów; rzeźnych świń, bydła czy koni (które powinny być
szanowane w Polsce z powodów historycznych); niosek stłoczonych w klatkach i w zamkniętych
pomieszczeniach; zwierząt i ptaków masowo pozbawionych słonecznego światła,
dostępu do zwykłej łąki, babrzysk, otwartej wody…
Wśród postulatów zgłaszanych przez autora jest i
ten, by ludziom zacząć pokazywać filmy z hal przemysłowych rzeźni; ferm trzody
chlewnej i bydła rzeźnego; hodowli i przetwórni ryb; wnętrz ferm drobiarskich wypełnionych
do granic możliwości brojlerami w klatkach lub stadami ptaków stłoczonych w
halach z „dobrotliwie” podsypaną ściółką.
Podniecamy się dzisiaj sporem między miłośnikami
zwierząt a myśliwymi, podczas gdy obok – w systemie przemysłowej hodowli i
przetwórstwa zwierząt dla mięsa, mleka, jajek i ich przetworów – dzieją się
rzeczy na skalę absolutnie niewyobrażalną. Właśnie przez zgubienie związku
między kupowanymi produktami a sposobem ich uzyskania wypieramy ze świadomości
fakt, że ktoś (nie myśliwi) musi te setki milionów zwierząt i miliardy
pozostałych organizmów żywych w skali roku pozbawić życia i przerobić na mięsny
surowiec.
Jestem przekonany, że po lekturze tej książki i po
obejrzeniu filmów pokazujących prawdziwe oblicze przemysłu mięsnego,
mleczarskiego, spożywczego, ferm hodowlanych i drobiarskich, przetwórni
rybackich, jeśli takie zostaną wreszcie zrobione bez emocjonalnego retuszu, opatrzone komentarzem stroniącym od tak zwanej
poprawności politycznej, a następnie wyemitowane w godzinach największej oglądalności, większość z
nas będzie skłonna jeśli nie do zmiany diety to co najmniej do zastąpienia
obżarstwa jedzeniem wyłącznie w celu zaspokojenia głodu. Wyrzucanie przeterminowanych
produktów powinno być traktowane jak zbrodnia przeciwko środowisku. Hodowle ryb
w kojcach rozmieszczonych w fiordach, morskich zatokach, na jeziorach,
prowadzące do dramatycznej degradacji środowiska, połowy ryb włokami dennymi i
sieciami rozpinanymi na dziesiątki kilometrów powinny być zakazane niezależnie
od konieczności objęcia co najmniej połowy naszych mórz i oceanów ścisłą ochroną rezerwatową z bezwzględnym
zakazem jakiejkolwiek eksploatacji.
Nie sposób omówić wszystkich spraw podniesionych
przez autora w tej książce. To trzeba po prostu przeczytać. Po lekturze
odzierającej z dobrego samopoczucia nasuwa się generalny wniosek. Jeśli chcemy
korzystać z dóbr Ziemi przez następne pokolenia, musimy całkowicie zastąpić
konsumpcyjny styl egzystencji stylem bazującym na bezwzględnym poszanowaniu świata
istot żywych i środowiska. Żyjemy w epoce kolejnego masowego wymierania na
Ziemi – spowodowanego tym razem przez ludzi. Nie zmieniając naszego globalnego i indywidualnego
postępowania, kierując się nadal wyłącznie zyskiem, egzystencjalną wygodą i lenistwem
przejawiającym się w wywalaniu śmieci za płot własnej nieruchomości, bo za nią moje
zmienia się w nasze niczyje, doprowadzimy do upadku globalnej cywilizacji.
Trawestując Alberta Einsteina, można powiedzieć, że po wojnie o resztki
zasobów kolejną wojnę będą toczyć ożywione byty nieznane wymarłym ludziom.
Andrzej Kruszewicz zauważył coś jeszcze. Dieta
naszych przodków opierała się na kilkuset gatunkach kręgowców i bezkręgowców,
zbóż, ziół, owoców, przypraw. Dieta człowieka współczesnego bazuje zaledwie na
kilkunastu podstawowych gatunkach zwierząt i roślin przysposobionych do masowej
hodowli i do przetwórstwa oferującego głównie wysokoprzetworzone produkty –
przyczyny współczesnych chorób cywilizacyjnych.
Na koniec jeszcze słowo o myśliwych. Fatalnie się
stało, że Andrzej Kruszewicz, sam będący myśliwym, nie został rzecznikiem
Polskiego Związku Łowieckiego. Jego argumenty za utrzymaniem nowoczesnej
gospodarki łowieckiej w Polsce, przytoczone w rozdziale „Zwierzęta łowne i łowiectwo”, oraz umiejętności znajdowania
konsensu między stronami sporów, wynikające z jego wiedzy i doświadczenia
zawodowego, zmieniłyby konfrontacyjny charakter dyskursu o ochronie polskiej
przyrody.
PZŁ poszedł jednak na zwarcie z opinią publiczną,
która – okazało się – w sprawie szeroko pojętej ochrony przyrody nie ma
zabarwienia politycznego.
Do PZŁ – prezentującego butę i arogancję
przejawiającą się zaostrzaniem przepisów łowieckich i dookoła-łowieckich;
lekceważeniem prawa własności przez bezpardonowe włażenie na cudze pola i łąki;
skłonnością do karania każdego innego użytkownika lasu pod pretekstem
utrudniania polowań – wraca karma.
Myśliwym będzie dzisiaj niezwykle trudno przywrócić
zaufanie społeczne. Mleko się rozlało. Albo pogodzą się z ograniczaniem swoich
praw i zrezygnują ze swoich tradycji naznaczonych stygmatem barbarzyństwa
(dopuszczania dzieci do polowań, szczucia
psów na dzikie zwierzęta, norowania, wywalania tysięcy ton zepsutej
wysokoprzetworzonej żywności i padliny w ramach tak zwanego dokarmiania i
nęcenia…), albo doprowadzą swoją arogancją do skrajnych rozwiązań ze szkodą dla
ich związku i (rykoszetem) ze szkodą – dla dobrostanu dzikich zwierząt, które
żyją w warunkach pogłębiającej się z każdym rokiem nierównowagi biologicznej wywołanej
nadmierną antropopresją na ich środowisko naturalne.
Reasumując – ta książka naprawdę OTRZEŹWIA. Daje intelektualnego kopa. Zmusza do
głębokiego zastanowienia się nad własną egzystencją w środowisku
Ziemi. Innego środowiska, póki co, jeszcze długo nie będzie.
Bardzo dziękuję za recenzję okraszoną fantastycznymi zdjęciami. Zając - boski
OdpowiedzUsuńDziękuję Beatko.
OdpowiedzUsuńPiotrze,
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem Twoje refleksje dotyczące książki, może ją kiedyś przeczytam.
Z przyjemnością obejrzałem, niektóre znane mi już zdjęcia.
Pozdrawiam
WłodeK